Archive for the ‘Felietony’ Category

O hermeneutycznych wzgórzach i resortowych dzieciach

26 stycznia, 2019

Wojna ideologiczna w Polsce jest nie tylko wzajemną walką partii, lecz także walką o zawładnięcie opinią publiczną. Wśród różnych środków wojennych istotne miejsce zajmuje dezinformacja, sztuka maskowania się w celu skrytego zajęcia upatrzonych pozycji i imitowania kogoś innego dla wprowadzenia w błąd przeciwnika i obserwatora. Metodami takiej dezorientacji dąży się do skutecznego kontrolowania własnego elektoratu i poszerzania go przez „zagarnianie do ideologicznej niewoli” wyborców strony przeciwnej. Wojna partii politycznych jest wojną hybrydową.

Angielski termin na oznaczenie wojny hybrydowej, consciencial war, zapożyczony też przez język rosyjski, zwraca uwagę na główny cel rażenia w tej wojnie, którym jest świadomość , czy też sumienie (łac. conscientia). Unikalna funkcja tej części świadomości, którą jest sumienie, to wywoływanie poczucia winy i krzywdy. Pierwszym uczuciem zarządza religia, drugim zaś – ideologia. Bezpośrednio oczywiście obie te socjotechnologie nie przyznają się do swoich działań, lecz raczej mówią odpowiednio o zbawieniu i o prawdzie. Winę i krzywdę najłatwiej zlokalizować w historii, stąd też istotnym polem bitwy w wojnie hybrydowej jest polityka historyczna. Dezintegrację społeczeństwa najłatwiej spowodować na tym właśnie obszarze, by rozszerzyć następnie na inne dziedziny życia. Truizmem wręcz jest twierdzenie, że najbardziej zacięta bitwa o Polskę toczy się właśnie na terenie historii. Jest to jednak pole walki o wiele bardziej, niż mogłoby się wydawać, trudne do rozpoznania, nie mówiąc już o kontrolowaniu.

Do tego pola walki należą również „zagajniki” schematów literackich, nieraz stanowiące dyskretne „wzniesienia” hermeneutyczne, pozwalające na niespodziewanie skuteczne rozpoznanie aktualnej sytuacji.

Na polu polskiej polityki historycznej wszyscy toczą walkę o takie „hermeneutyczne wzgórza” Sienkiewicza czy Mickiewicza. Polski krajobraz ideowy nie jest jednak wyłącznie górzysty. Są na nim i obszary bagienne, jak reżyseria Wojtka Smarzowskiego. Skoro osuszone już i opanowane zostały bagna reżyserii Wajdy, a bagna takiego na przykład obywatela Piszczyka przestały być miejscem starć, bo najwidoczniej wabiono tam tylko moczarową partyzantkę, to być może i inne podmokłe tereny przestaną być morderczym terenem starć.

Kto jednak doceni znaczenie wzgórza Fredry, obsadzonego przez bohaterów „Zemsty”, cześnika Raptusiewicza i rejenta Milczka? Wydawać by się mogło, że marni to sojusznicy, nie zorganizują takich oddziałów jak Kmicic czy ksiądz Robak. Warchoł Raptusiewicz musi być zwolennikiem PISu, a wykształcony rejent Milczek wybrałby zapewne dziś PO i obaj stać by się mogli szarymi przedstawicielami tych partii, mało zdatnymi do stoczenia decydujących starć.

Czy jednak rzeczywiście? Czy rzeczywiście przedstawiciele PO na arenie międzynarodowej i na forum krajowym są milczkami? Czy rzeczywiście najraptowniejsi są zwolennicy PIS? To ci ostatni mają problem z wyrażeniem swoich poglądów i zaprezentowaniem ich społeczności międzynarodowej

.

Jak przyznali w materiale magazynu „Press” niemieccy dziennikarze zajmujący się Polską, bardzo trudno jest im uzyskać wypowiedzi od polityków Prawa i Sprawiedliwości. Jan Puhl z „Der Spiegel” i Gerhard Gnauck z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” czują się przez rządzących w Polsce ignorowani. Gnauck, który wiedzę na temat naszego kraju ma większą niż niejeden polski dziennikarz, od trzech lat zabiega o wywiad z Jarosławem Kaczyńskim. Można to nawet w jakiś sposób zrozumieć. Wypowiedzi opublikowane w niemieckiej prasie to może i dobry sposób na poprawienie wizerunku kraju. Ba, można by mówić nawet o działaniu w duchu racji stanu. Nie przełożą się one natomiast na rozgłos i poparcie w Polsce, o co politycy zabiegają najbardziej. Dlatego posłowie PiS zdecydowanie wolą niemieckie media atakować

To w PIS są Milczkowie, chytrze realizujący swój plan bez zdradzania szczegółów, które mogłyby wywołać niepotrzebny sprzeciw i działający jak adwokat, czasem nieproszony. To oni naśladują, mniej lub bardziej świadomie, socjalliberalne „światłe elity” przedrozbiorowej Rzeczpospolitej.

zatem skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni,
Z matką – żoną – czworgiem dzieci.
MULARZ  Nie mam dzieci.
DRUGI MULARZ  Nie mam żony.
REJENT  Co? nie macie? – nic nie szkodzi –
Mieć możecie – tacy młodzi….

Teraz chodźcie – bliżej! Bliżej!

– Znakiem krzyża podpiszecie.

Natomiast to przedstawiciele Platformy przejmują raptusiewiczowy styl tradycjonalistycznej i zanarchizowanej szlachty przerozbiorowej, zawiązującej konfederacje i zrywającej obrady, mściwej i „bombardującej miłością”.

Jam zatrzymał twego syna, by mu sprawić tu wesele. Masz więc byka za indyka”

Z dystansu tego właśnie wzgórza „Zemsty” warto spojrzeć na obecny konflikt ideologiczny w Polsce. Spróbujmy się uśmiechnąć, przede wszystkim jednak wziąć do serca tą niedostrzeżoną naukę ojczystej literatury, by winami przodków nie obarczać nowego pokolenia. Pojęcie „resortowych dzieci” to jedno z największych bluźnierstw polskiej historii, a niekiedy samospełniające się przekleństwo. Trudno spodziewać się, że ktoś zawczasu obarczany podejrzeniami znajdzie swe miejsce w nowym społeczeństwie. Trudno też spodziewać się, że odpowiedzialnie zachowają się młodzi ludzie, wychowani w kulturze „teraz my”. „Zemsta”, jak zresztą i „Pan Tadeusz”, kończy się zażegnaniem sprzeczności przez młodych. To jednak starsi muszą dać im na to szansę.

Dyspensa Warszawska AD 2015

1 sierpnia, 2015

Jak ktoś nie pości, to wcale przez to nie przestaje być katolikiem. Enuncjacje jednej pani o tym, że na Wigilię czy w Wielki Piątek, już nie pamiętam, wyciąga se parówki, mogą mieć znaczenie conajwyżej dla parówek tych producenta. Poza tym nie tylko parówki, ale i prawdziwsze mięso, nie tylko z biedronki, ale i z kwasami omega z wieloryba, bywa niezdrowe. Ale ktoś, kto pości ze względów zdrowotnych, wcale przez to nie wypełnia katolickich przykazań. Tak samo ktoś, kto spodziewałby się za pomocą grillowania stać się moralnie lepszy, raczej nic niezwykłego nie osiągnie. No chyba żeby został świętym Wawrzyńcem, który sam nie bał się być zgrillowany.

Była już Warszawska Biblia, a nawet niejedna, była też warszawska konfederacja bardzo chrześcijańska, dzięki której Polska słynęła z wolności religijnej i wartości humanistycznych. 28 stycznia zresztą zawiązana 442 i pół roku temu, że jest co wspomnieć przy innych poważnych obchodach, jak wyzwolenia Auschwitz czy tygodnia jedności chrześcijan. A teraz co wspominać będziemy początkiem sierpnia, gdy  w pamięć zapadnie warszawska dyspensa?

Pewnie tak to było, że przedstawiciele Partii i Rządu zaprosili Arcybiskupa na obchód rocznicowy, szepnąwszy zarazem: „a może by tak też i dyspensę”? Miało być to świadectwem uczuć religijnych, lecz bardziej Arcypasterza, roztkliwionego tym, że oto jego proszą. Nie „o to”, a nawet nie „proszą”, lecz „jego”. Wieluż duchownych i świeckich myli dziś wiarę w Boga z przyjaźnią sług Jego. Wielu do kościoła chodzi i działa aktywnie w dobrej wierze po to jedynie, by ich księdzu nie było przykro. Inni nie chodzą, myśląc że źle robią tak księdzu. A wielu pasterzy myśli, że wychowuje wiernych swoją „fajnością”. „Niczego dla siebie nie chce nasz ksiądz” – pod niebo wynoszą takich duchownych, samoadorując się wszyscy. Otrzymali już swoją zapłatę, mówił na to Jezus.

Niczego dla siebie nie chciał też Arcybiskup Metropolita, bowiem nie może dyspensą obdarzyć sam siebie. Zapragnął jedynie nabożnej modlitwy dyspensowanych za poległych. I pomyślał sobie, ze nagrillowawszy do woli w ten właśnie piątek, wszyscy wzniosą się szlachetnie z duchem modlitwy i pojmą ofiarę za nich złożoną.

Nie, wcale nie powstańców. Fajnego Arcybiskupa. Został on, jak mówią to ruscy, realnie podstawiony przez swoje partyjno-rządowe owieczki.

Pozostaje teraz spodziewać się, że na pierwszego września Archidiecezja Warszawska zafunduje wszystkim uczniom w celu zachęty do odprawienia pierwszego piątku – wielkie rogi obfitości. Bo jeśli chodzi o całoroczną naukę religii, lub nawet i bierzmowanie – to tutaj już będzie trzeba pewnie zwrotu ze złożonych w ciągu roku ofiar. Wtedy nawrócą się wszyscy i przyjmą odsetkę.

Polski paradoks poznawczy

12 Maj, 2015

Literka „p”, tak licznie tu reprezentowana, służy w języku internetu jako emotikon wystawionego języka. „P”rawicy „p”olskiej też „p”rawda język ostatnio wystawia. Bo wierzy się powszechnie (znowuż!), że większość miewa rację, zaś własną naszą rację podziela (otóż!) również większość.

Nazbyt w to zadufani doznali teraz dezorientacji. Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu wierzyli, że oni mają rację, a zatem po ich myśli postąpi też większość. Gdy zaś większość postąpiła inaczej, uznali to za dowód bynajmniej nie własnego braku racji, ale – że dużo jeszcze czasu trzeba, by większość do prawdy ich doszła. W to bowiem, że prawda nie po ich stronie, nigdy nie uwierzą.

Dużo jeszcze czasu minąć pewnie musi, by zrozumieli, że ani bycie prawdziwym nie zależy od osobistego twierdzenia, ani też – prawda nie zależy od głosu większości.

Tak więc, liberałowie i prawi we własnej opinii, zmniejszcie swoje kwantyfikatory, a prawdopodobieństwo trafienia na prawdę wzrośnie u was niepomiernie.

Czas na gry symulacyjne w Kościele

27 stycznia, 2013

Kościół ma zazwyczaj wysokie mniemanie o swoich kompetencjach w zakresie opieki społecznej. Urządza na tym tle państwu i innym świeckim dobroczyńcom sceny zazdrości, spotykając się przy tym z żarliwą wzajemnością. I tak, jak krótkowzroczne bywa w swoich społecznych uroszczeniach państwo, tak też zdaje się dziać z Kościołem.

Wielkie rzesze podstarzałych wikarych dopada kryzys wieku średniego, Czują się niespełnieni, dopóki nie zostaną proboszczami. Wydaje się, że cała droga rozwoju społecznego w Kościele prowadzi od młodego wikarego do proboszcza. Świeckich to też dotyczy. Od masy wiernych – do świadomego decydenta.

Za tym horyzontem niewidoczna pozostaje jednak dalsza, coraz bardziej wydłużająca się część drogi: już-nie-decydowanie, bycie emerytem. Społeczeństwo świeckie ucieka w bok, w myślowe eksperymenty o eutanazji, ale Kościół? –

Za pewien czas wielkie masy sfrustrowanych, podstarzałych wikarych, na krótko osiągnąwszych stan spełnienia, znajdą się w wieku emerytalnym. Dużo mniejsze już rzesze kolejnych powołań w Kościele nie będą wywierać zapewne aż takiego parcia na ich stanowiska; dyskusje o celowości celibatu ustaną same przez się, możliwe bowiem do sfamiliaryzowania środki trwałe służyć będą musiały zapewnieniu spokojnej starości.

Czas już zamienić w ustawicznym kształceniu kadr paradygmat opatrznościowego mechanizmu – nawykami gier symulacyjnych.

2012-2017 – Sławsia, Rossija

13 sierpnia, 2012

Patriarcha Wszechrusi przyjeżdża do Polski. Wielką pracę duchową, jak się nam mówi, wykonaliśmy w tym celu, bo trzeba było na to zasłużyć, by tego wreszcie dożyć, a teraz grzech nie skorzystać. Patriarcha wzywa do odrzucenia „całej historiozofii”. Żebyśmy też się nie namyślali, co by jego wizyta naprawdę znaczyć miała.

Przyjeżdża on do Polski po raz pierwszy. Nie mogliśmy tego zaszczytu dotąd dostąpić, bo prawosławni Rzeczpospolitej byli pod Cerkwią rosyjską tylko w zaborach, a wtedy, jakby kto nie wiedział, patriarchy nie było już od czasów cara Piotra. Był oberprokuror Synodu, głównodowodzący Cerkwią, jak sam siebie jeden na tym stanowisku nazywał. Patriarcha na krótko pojawił się po abdykacji ostatniego cara, ale wkrótce unieszkodliwili go bolszewicy. A potem przywrócił Stalin w 1943 roku. Ale po to, żeby w Moskwie siedział, a oczy wszystkich prawosławnych na Moskwę się zwracały. Więc po co miałby też jeździć. I kto miałby jeździć. Nawet polscy prawosławni próbuja nam to delikatnie wytłumaczyć.

Do Polski wybierały się pomniejsze czyny. Teraz też jadą – na przykład Kozacy, by upamiętnić marsz na Paryż w 1812 roku. W Paryżu zejdą z koni i pójdą przez miasto pieszo. Stolica Europy, jakby nie było. Nie to, co Warszawa, przez którą dumnie przejadą. O, roku ów! W Częstochowie już byli. Zresztą i teraz patriarcha przyjeżdża w dwieście czterdzieści lat po zdobyciu  bronionej przez konfederatów barskich Częstochowy przez armię rosyjską. I Ikona Częstochowska od Władywostoku pielgrzymująca to też nie ku naszemu docenieniu – dla rosyjskich monarchistów miała ona zawsze wielka wartość, powrót do Niej symbolizuje dla nich odrodzenie imperium, bowiem car Mikołaj II abdykował w dzień jej prawosławnego wspomnienia. Nazywają ją „Niezwyciężonym Zwycięstwem”, które ma wrócić „na nowo nowego cara”, a póki co znajduje się w niewoli u „małowiernych łacinników”, za sprawą „bezbożnego księcia” Władysława Opolczyka. I nie było Jej wcale na Jasnej Górze przy szwedzkim oblężeniu, i bezbożni łacinnicy wcale się do Niej nie modlili. Wszystko to opowiada odnośny akatyst, nie przeznaczony dla uszu niewiernych.

W 1912 roku imperium rosyjskie obchodziło trzysta lat dynastii Romanowych, było u szczytu swojej historycznej potęgi. Wkrótce miało być światowym imperium, gdyby pokonało w wielkiej wojnie Niemcy, Austrię i Turcję i ogłupiło Polaków na tyle, że dzisiaj byliby jak Białorusini młodszymi braćmi Rosjan. Czas obchodzić kolejne jubileusze i wracać do byłej potęgi! Komuniści czekają na sto lat rewolucji, o czym więcej się m owi, niż o stuleciu Fatimy. Co tam zresztą Fatima, wszak ogłoszono, że to już przeszłość. Tak że na lata 2012-2017 zaplanowano odrodzenie wielkości Rosji. I po to właśnie do mało- i łatwowiernych łacinników wybiera się i sam patriarcha. Dokończy, czego nie był w stanie ani Tuchaczewski, ani Żukow z Rokossowskim.  Takie opium dla ludu zaordynuje, że wszystkie bóle fantomowe uśmierzy.

Miłosierdzie w czasach po gotyku

6 czerwca, 2012

Witajcie, miłosierni! – tymi słowami, jak sobie przypominam ze schyłkowych czasów panującej niegdyś w naszym kraju sprawiedliwości ludowej, prezenter programu III Polskiego Radia witał w swoich programach fanów muzyki w rodzaju Sisters of Mercy, Clan of Xymox, czy jeszcze Cocteau Twins, The Cure, Dead Can Dance i takich tam – dark czy cold wave teraz to nazywają, wtedy raczej mowa była o new wave, nie wchodząc w dalsze szczegóły.
„Miłosierdzie”, jakkolwiek pojmowane, było wtedy czymś nowym. Oczywiście słowo to ma, by się tak skrótowo wyrazić, o wiele inny sens, dożyliśmy jednak czasów, gdy zawiera się w nim wszystko. Podobnie, jak gotyk jest teraz też czymś o wiele innym.
Żyjemy w czasach dyktatury miłosierdzia. Zewsząd słyszymy wezwania doń. Co za słowa! Co za mowa! Mowa nienawiści! Gdzie miłosierdzie! – te okrzyki adresowane są do nowej subkultury, zwanej, jak się okazuje, grupami bigoteryjnymi. Jej miłosierdzie mianowicie nie dotyczy. Ma ona o nim zresztą przedpotopowe wyobrażenie, odnosząc je w jakiś egzotyczny sposób jedynie do Boga. Na ogół zaś zapomniano o tym, co to sprawiedliwość. Gdy tylko nowa subkultura bigotów spróbuje coś pisnąć w odpowiedzi na uroszczenia grup z czterech liter nie po kolei ułożonych, słyszy się zewsząd owe okrzyki, że aż dziw bierze, po co całe to halo, skoro bigotów ponoć jest mała garstka i z cienia na świat Boży (pod tęczę, się znaczy) nie wychodzą.
Skoro jednak miłosierdzie i gotyk znaczą dziś coś innego, a sprawiedliwość, i to nie tylko dziejowa (bo dziejów, do których potrzebne byłoby przedłużenie rodzaju ludzkiego, na ogół może już nie być…), nie znaczy nic, to czas zastanowić się, skąd właściwie wzięło się pojęcie „grup bigoteryjnych”? Czy aby przypadkiem nie od „be good”? Bądź taki dobry, pomyśl głową.

Botwa i kiełbasa

18 sierpnia, 2011

Polska złodziejstwem stoi. Szczególnie w okresie kanikuły, kradną tu wszyscy, od parkingowych, w miejsce wydania kwitka zapewniających, że stoją tu tylko oni, nie ma więc obaw o odbiór samochodu, po wysokich urzędników państwowych, którzy w majestacie prawa handlują poufnymi danymi maluczkich na skalę  międzynarodową.  A jeszcze w Polsce dobrze rodzą buraki – są wszędzie, a niektóre nawet mają gazetę z czerwonym kwadratem w logo.

Nic więc dziwnego, że w tej złodziejsko-buraczanej atmosferze nie mógł pozostać na uboczu i Kościół. Skoro czuje się powołany do wyrastania ponad poziomy, wręczono mu botwę, by pod pozorem wyrównania dziejowej sprawiedliwości za doznane od wrogów narodu i wiary krzywdy zorganizować podstawę.

Pomimo złodziejstwa i płodów rolnych, Polska słynie jeszcze z kiełbasy. Nawet rosyjska emigracja w Niemczech kupuje tylko krakowską. Ale w Polsce zawsze istniała alternatywa: albo jesz kiełbasę, albo szczekasz. Taka była społeczna umowa. Teraz jednak w aurze przedwyborczej znaleźli się chętni poszczekać przy kiełbasie, udając, że uznają prawo własności za świadczenie czasowe: botwa dla Kościoła, burak w gminie (musztarda po wyborach). Oby sami tego nie doświadczyli, jak owa wrona z serem, skora do śpiewania.

Winni oglądania

8 sierpnia, 2011

Opinia publiczna oburza się dzisiaj od rana wystawianiem na pokaz i na niebezpieczeństwo utraty dzieciństwa 10-letniej modelki. Równocześnie z wielkim zainteresowaniem oglądane są jej zdjęcia.

Denerwuje nas korupcja i niegospodarność wokół euro 2012, nikt jednak zapewne z tego powodu nie podejmie mocnego postanowienia nieoglądania nadchodzących igrzysk i nieuczestniczenia w nich w jakikolwiek inny sposób.

W ten sposób oglądanie tego, co moralnie obsceniczne, obsceniczność ową generuje i wzmaga. Każdy oglądający staje się współwinnym, a oglądactwo powinno zostać uznane za w najwyższej mierze społecznie szkodliwe.

Majowe święta

2 Maj, 2011

W niezwykłej harmonii długi weekend majowy, to ostatnie wytchnienie przed roboczym maratonem do wakacji, łączy się w tym roku z niedzielą przewodnią, drugą wielkanocną, zwaną także niedzielą miłosierdzia. Ta koniunkcja utrwalona już zostanie w kalendarzu wspomnieniem błogosławionego Jana Pawła II. Co prawda nowoułożona modlitwa w dziwny sposób nie zwraca się do Boga z prośbą o wstawiennictwo owego mieszkańca Królestwa Niebieskiego, a jedynie zaleca nam zgłębianie jego nauczania, możliwego do scharakteryzowania w podobny sposób, jak czyni to Jan Apostoł w zakończeniu swej Ewangelii, czytanym w minioną niedzielę, w odniesieniu do czynów i słów Jezusa: iż świat cały, jak sądzić należy, nie pomieściłby ksiąg, które trzeba byłoby napisać.
Jak wiadomo, wiara boska i katolicka streścić się daje w jednej dyrektywie: wierzyć w to wszystko, co Kościół do wierzenia podaje. Nie jest konieczne aktywne zgłębianie poszczególnych prawd. Podobnie atrybutem, po którym rozpoznawać będziemy nowego błogosławionego, Jana Pawła, staną się jego sztandarowe słowa: Nie lękajcie się. Słowa dobrze znane, wszak tyle razy występują w Biblii przy wszystkich spotkaniach Boga i aniołów z ludźmi, tłumaczone jednak potocznie we współczesnych przekładach: Nie bójcie się. I tyle.
Podobnie z samego początku tłumaczyliśmy słowa Jana Pawła. Dopiero później w naszych umysłach i sumieniach nabrały one większej objętości, wyrażającej się zgoła fonetycznie: Nie lękajcie się.
Na dawnych wieżach kościelnych często umieszczane były zegary: skomplikowane mechanizmy, nie tylko odmierzające czas, ale swymi licznymi trybami wybijające poszczególne godziny, wygrywające melodie, a nawet ukazujące nam jak znamiona poszczególnych okresów postaci świętych. Można było, zadzierając głowy, podziwiać ten skomplikowany mechanizm, przyrównując go do stworzonej przez Boga maszynerii całego kosmosu.
Z czasem zwątpiliśmy w to, że tylko Bóg potrafi odpowiednio zharmonizować poszczególne tryby i sprężyny, sam zaś taki schemat wydał się nam zbyt wulgarnym. Świat wydał się nam bardziej plastycznym, nieprzewidywalnym – i zatrważającym. Nie objaśniają go już atrybuty i postaci świętych.
Teraz jednak przed naszymi oczyma zostaje nam postawiony Jan Paweł, jako kolejna tego rodzaju pomnikowa postać – budząc pewien opór, mówi nam jednak: Nie lękajcie się, odrywając nas od samych tylko telewizyjnych sensacji i postrachów, komercyjnych zawezwań i prywatnopolitycznej wstrzemięźliwości.
Zadzierając głowy, możemy ujrzeć świat ciągle jeszcze czystym rozumem i szczerym sumieniem, w sprzyjającej majowej aurze.

SLD dąży do religijnej wojny domowej?

13 marca, 2011

SLD wnosi w Sejmie o podważenie artykułu 196 Kodeksu Karnego, zgodnie z którym obraza uczuć religijnych ścigana jest z urzędu. Wnioskodawcy zmian chcą, by ściganie obrazy uczuć religijnych odbywało się  z powództwa cywilnego osoby, której uczucia zostały naruszone. Podnoszą, iż reakcja machiny administracyjnej na wybryki na ten przykład młodzieży parodiującej Jana Pawła II jest nieadekwatna.

Może i dana reakcja rzeczywiście jest nieadekwatna, a wolnomyślni twórcy eksperymentujący z krzyżem są ciemiężeni. Szkoda, że dla równowagi nie mamy twórców eksperymentujących ze swastyką, wówczas zapewne „na jaw wyszłyby zamysły serc  wielu”. Myślę, że reakcja wielu środowisk byłaby o wiele bardziej histeryczna.  I to środowisk zazwyczaj o histerię niepodejrzewanych.

Gimnazjaliści, bierzmowani już lub być może jeszcze nie, parodiowali Jana Pawła II w papa mobile. O ile kodeks karny definiuje obrazę uczuć religijnych jako działanie „znieważające publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych”, to mamy do czynienia z czterema ewentualnymi punktami widzenia domniemanego przestępstwa:

a)      Papież Jan Paweł II, nie będąc jeszcze błogosławionym, jest przedmiotem czci religijnej.

b)      Papież Jan Paweł II jest miejscem czci religijnej (nie bardziej niż każdy inny chrześcijanin, nazywany przez św. Pawła żywą świątynią Boga). O ile jednak w przypadku każdego człowieka i chrześcijanina za obrazę Boską uchodzi zazwyczaj zabicie człowieka, to w danym  przypadku musiałoby chodzić już o parodiowanie osoby. Wielu świętych jednak parodiowało i bywało parodiowanymi.

c)       Papa mobile jest przedmiotem czci religijnej.

d)      Papa mobile jest miejscem publicznego wykonywania obrzędów religijnych.

Rozumną i sumienną ocenę powyższych ewentualności pozostawiam nabożnemu czytelnikowi.

Jeśli tenże czytelnik nie uzna papieża Jana Pawła II i papa mobilu ani za przedmioty, ani za miejsca czci religijnej, możliwe będzie dalsze traktowanie o wnoszonej przez SLD poprawce. A mianowicie dotychczasowy artykuł kodeksu karnego, niezależnie od być może zaszłych prób nieadekwatnego stosowania, wychodził z założenia, że jak najbardziej nawet  świeckie państwo zobowiązane jest do zachowania pokoju religijnego w społeczeństwie, stąd musi z urzędu ścigać czyny zagrażające temu pokojowi religijnemu. Stąd rzecz idzie o miejscach i przedmiotach czci religijnej, które same nie mogą poczuć się urażone i podać do sądu. Gdyby były osobami, mogłyby to pewnie czynić. Osoby fizyczne rzeczywiście podają same do sądu. Ale nie robią już tego osoby zarazem fizyczne i prawne, takie jak np. prezydent Rzeczpospolitej. Dziwne nawet byłoby stawianie im takiego wymogu.

Myślę więc, że SLD, żonglując przewrotnie pojęciami i biorąc w ten sposób wierzących pod włos, nie chce zdawać sobie sprawy, że zmuszając jakiekolwiek osoby fizyczne do podawania do sądu za obrazę mniej lub bardziej utożsamianych z nimi miejsc i przedmiotów czci religijnej, zdąża do wywołania u nas wojny religijnej.

Niewiarygodne? Myślę, że ostatnie wydarzenia w szerokim świecie powinny nas przekonać, że zdarzają się w życiu społecznym rzeczy najbardziej nawet niewiarygodne. I to zupełnie znienacka.